PAŁAC – odcinek dziesiąty „Zanim stąd wyjdę…”

Siedzę w głębokim fotelu. Zapadłem się w sobie i tkwię w tym stanie od jakiegoś czasu. Nieruchomy na zewnątrz, śledzę pilnie i aktywnie, jak rozpadają się konstrukcje, które zbudowałem pieczołowicie i należną cierpliwością. Ich upadek jest cichy i tylko zauważalny. Jedna karta pociąga za sobą pozostałe. Konstrukcje składają się spektakularnie. Co na górze to i na dole. Mikro i makro skala.

Przed oczyma przesuwają się twarze ludzi, sytuacje, miejsca i różne czasy. Takie migawki, które nie są ze sobą specjalnie powiązane. Po prostu są. Wszystko odbywa się w ciszy. Nie jestem w stanie zatrzymać tej apokalipsy. Nawet nie chcę. Upadek nietrwałych konstrukcji przynosi odczucie ulgi. Niczego już z nich nie zbuduję, ten etap właśnie odchodzi.

Czuje się, jak istota pochwycona w niewidzialne dłonie pierwotnych energii. Uniesiony gdzieś ponad, zawieszony, obserwujący. Poczekam aż wszystko, co nietrwałe, rozsypie się. Karty pokryją podłogę komnaty niczym barwny, kolorowy dywan. Kiedy opadnie ostatnia, wstanę, wzruszę ramionami, zrzucając ewentualne szczątki emocji z nimi związane i przejdę do kolejnego pomieszczenia. Co mnie tam czeka?  Ile pomieszczeń pozostało za mną? Nie liczyłem. Do niektórych wracam, by tropić schowane za pudłami i skrzyniami lęki. Zmagam się z nimi lub próbuję rozmawiać. Mają szare twarze, w których widać podobieństwo do swojego stwórcy. Nie trawi mnie już nienawiść i złość, która nieodmiennie towarzyszyła tym eskapadom.

Nie wyjdę dziś na zewnątrz. Kiedy zerkam przez okno Pałacu, świat wydaje się mieć sto metrów. Dokładnie tyle, ile mogę dostrzec, skurczył się do mikroskopijnych rozmiarów. Świadomość znanych mi ludzi oddalonych o dziesiątki lub setki kilometrów powoduje, że myślę o nich, jak o istotach żyjących na innych planetach. Na mojej wewnętrznej mapie to światełka rozrzucone pośród pustki czerni i ciszy.

Powoli wracam do nocy, ciemności. Lubię ten moment, kiedy obejmuje ona ziemię w posiadanie. Jakby ktoś zarzucił płaszcz na to całe gówno dookoła. Ciemność nieodrodnie obmywa brud, wygładza wszelkie niedoskonałości i zaciera granice błędów. 

I właśnie wtedy, kiedy myślę, że już nie będę w stanie zrobić kolejnego kroku, moje ciało napełnia się energią, która rośnie. Zrzuca brzemię zmęczenia i wątpliwości. Wiem, że błyszczą mi oczy i czekam na burzę, na deszcz, który mnie obmyje i ostudzi.

Udostępmij!

Jeden komentarz

  1. Nie trzeba wody, przechodząć z Tobą przez parę sal trochę ze mnie odpadło. Dziękuję za wpisy, pomogły mi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *