Wieża miłości była jednym z moich ulubionych dzieł architektonicznych. Z zewnątrz przypomina pnące się liany winorośli. Jak w każdej wieży na szczyt prowadzą spiralne schody.
Ty mi mówisz, żebym przestał pić i palić, bo to niezdrowe. Słysząc to nalewam kolejną szklankę i zapalam nowego papierosa. Kiedy alkohol zaczyna krążyć w mojej krwi w większym stężeniu, wydaje mi się, że cię kocham. Zawsze mi się wydawało. Schodami wspinam się ku górze. To schody niepewności. Stąpać po nich trzeba ostrożnie. Są pełne dziur i niektórych stopnic brakuje. Odzwierciedlają czysta niepewność, gdy zbliżam się do drugiego człowieka, kiedy każdy krok jest ruletką. Jestem nasycony niecierpliwością i niezdecydowaniem, przesiąknięty widmem porażki i niespełnienia, które wcześniej czy później nadejdzie. Na ścianach oprawione w złociste ramy wiszą niezbędne cytaty i wiersze, których używam w momentach zwanych tańcem godowym. Czytajcie ku przestrodze, bo warto, ale nie używajcie, bo traficie w przestrzenie, gdzie wszystko co wzniosłe, nabiera innego znaczenia. Tam łatwo pomylić to, co najważniejsze, z podróbką opiewaną i wychwalaną codziennie. Ułuda w końcu zawsze okaże swe marne oblicze i sprowadzi całą relację do rynsztokowej wersji telenoweli.
Dzisiaj nie będzie łagodnie, będzie dosadnie i szczerze do bólu, przecież sięgam tam, gdzie umysł już nie powinien. Dlaczego? Ponieważ jego gierki tworzą tę iluzję, która trwa tak długo, jak zechcesz ją zasilać.
Przejdźmy dalej; na pierwszym spoczniku zaczyna się galeria moich „zdobyczy”. Twarze na zdjęciach są, jak żywe. Jeśli dobrze się przyjrzysz lekko poruszają ustami lub powiekami. Nie licz! Jest tego sporo, a to powoduje, że czuję się bardziej parszywie, niż sobie wyobrażasz. Chciałbym uronić łzę nad kupką kłamstw piętrzącą się pod każdym ze zdjęć. Wiesz, nawet, kiedy kłamałem, wierzyłem w to całym sobą. Do bólu, do kości. Bo widzisz; kiedy odcinasz się od siebie zaczynasz tworzysz coś, co staje się imitacją ciebie i sprawia, że możesz kłamać i realizować te wszystkie chore idee, o których przeczytasz w każdym poradniku i horoskopie w gazecie za 5 pln.
Kolejne spoczniki i kolejne zdjęcia, które dzisiaj pieką i wyciskają łzy z moich oczu. Te zdjęcia powinny oczyszczać, po prostu powinny to, kurwa, robić! A jednak są tylko cholerną galerią, jak w pieprzonym muzeum. Czujesz to we mnie? Miłość zamkniętą w komórce, w okrągłym, zakurzonym pomieszczeniu. A może odnalazłeś w tym siebie?
Po licznych zawodach i upadku ideałów wybudowałem schron. Mały, ciasny i wyposażony w oliwną lampkę. To właśnie tam została zamknięta moja Miłość, żywiąca się resztkami i chłonąca pseudo naturalne światło przez dekady. Jej miejsce zajęło Pragnienie, potworna chęć bycia akceptowanym i kochanym, która powodowała, że byłem w stanie oddać siebie na ołtarzu relacji. Zrobić wszystko, by być kochanym. Znasz to?
Powoli dochodzimy już do szczytu, tam widok będzie zapierał dech w piersiach. Góra wieży to obszerny taras, z którego widok wydaje się spektakularny, a przynajmniej powinien. Przez wiele lat tu wchodziłem i kreowałem wszystkie klomby i żywopłoty doskonale widziane z góry. Umarłe dziś rośliny wyglądają turpistycznie, klomby straciły swoją formę, a żywopłoty przypominają raczej zasieki obozów koncentracyjnych. Wszystko jest martwe, a przecież kiedyś tchnąłem w to miejsce tyle życia, ile tylko mogłem, tyle serca, ile tylko miałem. Czy te wszystkie starania spowodowały, że byłem szczęśliwszy? Czy moje działania sprawiły, że wybrane przeze mnie istoty rozświetliły się? Tak bardzo tego pragnąłem, ale skutki były nietrwałe. Krótkotrwałe rozświetlenia z drugiej strony szybko zamieniały się w burzowe chmury i wtedy piękne kwiaty na klombach umierały, jak rażone tchnieniem choroby, naznaczone nieopamiętaniem odwiecznych pragnień. Takie to frustrujące, nieprawdaż? Wręcz wkurwiające. Znasz to? Staranie się to chyba największy z moich grzechów. Jego piętno wisiało nade mną dekadami. Dlatego dzisiaj muszę przeprosić tych wszystkich, których moje działania utwierdzały w mglistej wizji największego i najpiękniejszego uczucia.
Gdzie się myliłem? W założeniach, w tym, co było moim największym złudzeniem. Zagubiłem was, moi bliscy sercu, zwiodłem na manowce słów i do ogrodów obietnic. Jest mi przykro, że uczyniłem to z premedytacją, bojąc się odrzucenia i samotności. Przytłaczające? A może znajome? Wiem, że nie jestem w tym odosobniony, rozumiem, że to, co widoczne w mojej wieży i z niej, jest w wielu z was.
Wszystko, co iluzoryczne, podlega rozpadowi, wietrzeje i koroduje w atmosferze szczerości wewnętrznej, która zawsze wygrzebie się nawet spod największej sterty pseudo uczuć, pseudo zapewnień i tych wszystkich pseudo, którymi oblekamy pseudo miłość. Czas prawdy dosięgnie nas w najmniej spodziewanym momencie sztychem w plecy lub nagłą potrzebą porzucenia wszystkiego, czym się otoczyliśmy. Chciałoby się powiedzieć, że przecież tak bardzo się staraliśmy, że to niesprawiedliwe, bolesne, niewłaściwe…. Łatwo jest się oszukiwać do końca. Wieża miłości to konstrukt iluzji, dlatego opisywana jest małą literą. Pewnie już to dostrzegłeś. Jej upadek będzie spektakularny, łomot kruszących się kamieni i cegieł wznieci tuman kurzu, który po opadnięciu objawi gruzowisko, kurhan przeszłych błędów pogrzebanych na zawsze i ostatecznie.
Kładka na wysokości tarasów widokowych prowadzi nas do ostatniego miejsca naszej wspólnej drogi – wprost do wieży Złości. Tamtędy zejdziemy w dół, by ostatecznie opuścić Pałac. Jego finalny upadek odbędzie się wyłącznie w mojej obecności, bo jak go powołałem w samotności, tak i samotnie zobaczę jego unicestwienie.