Zawsze cię szukałem

Przemierzałem autostrady i małe dróżki. Śniłem o tobie, ale nie mogłem zobaczyć twarzy. Kolory włosów zmieniały się. Czasami, tchnięty nagłym impulsem, stawałem na środku ulicy i odwracałem się gwałtownie z przeczuciem, że właśnie jesteś gdzieś blisko, na wyciągnięcie ręki.

Szukałem cię w zaułkach i głośnych miejscach wielu stolic. To głębokie przeświadczenie, że na mnie czekasz, nie pozwalało czasami zasnąć. Czy wiesz, ile razy zastanawiałem się koło kogo zasypiasz i się budzisz? Czy jesteś szczęśliwa? W hotelowych lustrach zachowane są ślady tak wielu kobiet i mężczyzn. Pytałem, czy cię widziały.  Szukałem cię w wielu źrenicach. Kiedy przestawałem wierzyć oczom, skupiałem się na dłoniach. Szukałem twoich kształtów wśród wielu wypukłości i krągłości. Czasami było tak blisko i nagle jedno zakrzywienie, mały pieprzyk, brak blizny, sprawiały zawód. Bolesny skurcz. Spotkałem już tak wiele osób, które miałem dotknąć i których obecność czułem poprzez wieki. Wyrównywaliśmy przeszłe rachunki, zaciągaliśmy nowe zobowiązania. Pustka pogłębiała się, ale ból zaczął tępieć. 

A wiem gdzieś wewnątrz, głęboko, jak smakujesz. Jak się śmiejesz. Jak mrużysz oczy. Wiem, że jeśli zderzę się z tobą, to moje wnętrze wypełni eksplozja. Po tylu latach oczekiwania i pragnę tego, i zaczynam się lękać. 

Każdej wiosny, kiedy nabierałem sił do nowego rozdania kart życia, szerzej otwierałem oczy, by cię dostrzec. Z czasem zacząłem czuć, że uderzenie witalności ma inny smak i wymiar. Rzadziej bywam w hotelach. Rzadziej zaglądam w lustra. Rzadziej zatrzymuję się i odwracam na ulicy. Żyję, jak potrafię najlepiej, ale wiem, że mógłbym mocniej, pełniej i bez wahania. Bez kompromisów, wódki z sokiem, papierosa za uchem. 

Nie mam pretensji, tylko to cholerne poczucie niepełności. Ten pierdolony żal i kiepskiej marki smutek. Najważniejsze jest jednak to, że gdzieś wewnątrz mnie cały czas istniejesz. Zapamiętana z poprzednich spotkań, zamieszkujesz komnaty mego wnętrza. Urządziłem tam wszystko najlepiej, jak umiałem. Prawda? 

Będę do ciebie mówił przez sen i pisał. Będę odliczał gasnące słońca i wschodzące księżyce. Czasami tylko szkoda czasu, który mógłby być naszym udziałem i skrzywdzonych po drodze ludzi o nie tym smaku, zapachu, spojrzeniu.

Zmarszczki na mojej twarzy pokazują historię mojego życia, widoczną dla tych, którzy potrafią czytać. Otworzę komnaty mego wnętrza, wpuszczę tam powietrze, którym oddycham. Wyleję morze słów, które we mnie zalegały. To ten moment, ten czas, to miejsce. 

I już nic się nie liczy. Zamykam oczy. Przyjdziesz dzisiejszej nocy? Odwiedzisz mnie we śnie? Nie musisz pokazywać twarzy.

Udostępmij!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *